piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 15

Perspektywa Andy'ego
Zanim odebrałem połączenie, miałem chwilę zawahania, która jednak szybko się ulotniła.
- Halo, Andy? - odezwał się głos w słuchawce.
- Tak. a kto inny? - zaśmiałem się.
- Wiesz, jak ostatnio dzwoniłam, odebrał Purdy. Mniejsza, musimy pogadać...
- No musimy - zaśmiałem się ponownie. Byłem cholernie ciekaw, jak się wytłumaczy.
- Oh, nie śmiej się ze mnie! Byłam pijana.
- Zdążyłem to zauważyć, a raczej usłyszeć - z trudem powstrzymywałem śmiech.
- UGH, to wszystko przez Rona!
- Mogłem się tego spodziewać.
- Powiesz mi, co wygadywałam?
Chwilę nie odpowiadałem zastanawiając się, czy walnąć prosto z mostu, czy ubrać to jakoś ładnie w słowa.
- Mówiłaś, że mnie kochasz - no i zdecydowałem się na opcję numer 1.
- Ooo....- urwała.
- I że chcesz mieć ze mną dzieci.
- Jezu! Ja już więcej nie pije - powiedziała zażenowanym głosem. Z trudem zdusiłem śmiech.
- Nic się nie stało. Swoją drogą nasze dzieci byłyby całkiem ładne - przez chwile zastanawiałem się, po cholere to powiedziałem a następnie strzeliłem sobie facepalma. Za dużo tej bezpośredniości.
- Andy, błagam nie nabijaj sie ze mnie - powiedziała - No wszystko wina Ronniego! To on mnie zabrał na to wesele...
- Chwila, jakie wesele!? - spytałem zdezorientowany.
- Jego kuzyna, zresztą nie ważne. Wszystko wyjaśniliśmy. Miłego dnia i do zobaczenia - jej głos stał się neutralny i miły, a po chwili połączenie między nami przerwano. Rozłączyła się.
Perspektywa Clary
- Ronaldzie Radke, oświadczam, iż nigdy więcej nie wyświadczę ci przysługi! Nawet najmniejszej, choćby to było wyrzucenie śmieci!
Ten spojrzał na mnie jak na wariatkę, po czym opowiedziałam mu, co wygadywałam Biersackowi. Ron jak tylko to usłyszał, zaczął się dławić, za co dostał z łokcia. A jak mu powiedziałam, co Andy wspomniał o tym, że nasze dzieci byłyby całkiem ładne, totalnie odleciał. Przez śmiech mówił, że to najgorszy tekst na podryw, jaki słyszał. Ach ten Radke. Subtelny jak rewolucja październikowa.
Gdy tylko się uspokoił, wysłuchał mnie raz jeszcze i zapewnił, że Andy to luźny chłopak i zapomni o sprawię, bo tak naprawdę gadałam głupoty i nie byłam sobą. W sumie zastanawiałam się, czemu aż tak bardzo mi głupio, chociaż wiedziałam, że byłam pijana i paplałam trzy po trzy. Chyba nie powinnam się tak przejmować...
- To co robimy? - spytał Ronnie chichocząc. Ja go kiedyś uduszę.
- Radke, lepiej się nie śmiej, bo ci przyłożę. Mam cie załatwić tak, jak Asha?
Ten spojrzał na mnie porozumiewawczo i już wiedziałam.
- Tak właśnie myślałam - odparłam z satysfakcją.
Wyszliśmy na miasto, bo w domu nie było za wiele do roboty. Poszliśmy do pizzerii, a tam Radke wylał sos czosnkowy na swój ulubiony t-shirt. No po prostu jak dziecko. Musiałam pomóc mu to doczyścić, bo biedak chyba nie potrafi usuwać plam, bynajmniej bez pomocy pralki. Czasem się zastanawiam, czy wszystkie gwiazdy są takie nieporadne w najprostszych pracach domowych. Będąc już w domu wrzuciłam koszulke Radke do miski z wodą. Wychodząc z łazienki zobaczyłam Ronniego oglądającego telenowele...No kto by pomyślał!
- Ron, skarbie, jesteś moją bratnią duszą!
Ronald skołowany, podskoczył na sofie i na mnie spojrzał.
- O co ci chodzi?
Pokazałam na telewizor.
- Też lubisz "Nie igraj z Aniołem"? - uniósł brew.
- Pewnie! Najlepsza telenowela pod słońcem!
A jednak z wokalistą FIR łączy mnie więcej, niż mi się wydawało...Mimo wszystko bardzo go lubię, fajnie spędza się z nim czas. Jednak cholernie brakuje mi chłopaków. Nie mogę się już doczekać, kiedy wrócą i znów zobaczę ich pocieszne mordeczki. Znam tych chłopaków tak krótko, a czuje jakbyśmy znali się całe lata...tak wiem, to brzmi jak z jakiegoś tandetnego filmu, ale jednak...dogadujemy się i to dobrze, jakbyśmy naprawdę znali się długo. Nawet dla mnie to dziwne, przecież nie wiem nic o sobie, no prawie nic...nie wiem, jak zdołam ukryć to wszystko przed nimi, Nie chcę, ale chyba nie mam innego wyboru. Nie zniosłabym użalania się. Już nie traktowaliby mnie, tak jak teraz, a jak dziewczynę, której trzeba pomóc i z którą rozmawiając, trzeba starannie dobierać słowa, by przypadkiem nie wspominać o przeszłości, której de facto nie pamiętam. No byłoby okropne, a mi jest dobrze tak, jak jest. Z drugiej jednak strony okłamuje ich...a są dla mnie tacy dobrzy. I jak tu żyć? Czego bym nie zrobiła, zranię i siebie i ich.
- Clary, słyszysz mnie?
- Cco?
- Pytałem, czy ten cały Leopardo nie wydaje ci się czasem jakiś dziwny?  - powiedział z buzią pełną popcornu - W ogóle nie rozumiem, co Marichuy w nim widziała...- śmieszyła mnie jego kiepska wymowa imion bohaterów telenoweli. To było takie słodkie. I jeszcze jak zajadał się tym popcornem...
- Wiesz...przeżył tragedie. Stracił miłość swojego życia. Pozbawieni miłości, która była sensem naszego życia, gorzkniejemy, Radke.
- Pięknie ujęte - zaśmiał się.
- A co do Marichuy, ona po prostu chciała mu pomóc. Ale i tak najpiękniejszą parę tworzy z Juanem Miguelem.
Telenowela dobiegła końca, a nasz temat o niej trwał może jeszcze kilka minut. Kto by pomyślał, że wokalista FIR, na którego koncertach dzieją się różne niestworzone rzeczy, ogląda takie seriale. Cóż, ludzie są różni. Dopiero teraz to zrozumiałam.
Perspektywa Andy'ego
- I jak? Rozmawiałeś z Clary? - spytał Ash, wychodząc z łazienki. Pewnie znów układał włosy...Po jaką cholerę? Przecież i tak ktoś mu je zaraz poczochra...Jak nie Jake to CC.
- Tak, rozmawiałem.
- I? - próbował ze mnie coś wyciągnąć.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Purdasie.
- Ja już od dawna jestem w piekle. Razem z wami - wyszczerzył się.
 Do pokoju weszli CC, Jake i Jinxx. Opowiedziałem wszystkim o rozmowie z Clary. Rzecz jasna musiałem robić przerwy w opowieści, bo ci idioci śmiali się, jakby to była jakaś komedia...W sumie to nią była, ale mniejsza o to.
- Nieźle, nieźle...a ja myślałem, że ona raczej do tych grzecznych należy i nie upija się do tego stopnia, że na drugi dzień nic nie pamięta...- zamyślił się Jinxx.
- No widzisz stary, pozory mylą... - powiedział Ash.
- Purdy coś o tym wie, no nie Ashley? Nadal cie boli po spotkaniu z pięścią Clary?
- Bardzo zabawne, mój mały batmanie.
- Myślałem, że mówisz tak do mnie tylko wtedy, gdy jesteś pijany... - załamałem się.
Do salonu weszła babcia Asha.
- No moi kochani, obiadek!
- No nareszcie, babciu! Rozumiem, że największa porcja dla mnie? - Purdy zatarł ręce z ekscytacji.
- Niestety nie, misiu, wyjątkowo należy się Andy'emu. No popatrz tylko jak on wygląda! Sama skóra i kości!
- Ma pani  rację! Muszę w końcu przytyć - Uśmiechnąłem się. Widziałem, ja Ash robi się czerwony. Ups. Ktoś tu się nie załapał na cudowną, dużą porcję pieczeni babuni!
- Kiedyś cię zabije... - skierował te słowa do mnie.
- Och Ash wypluj te słowa! - odezwała się staruszka.
- Pfu - udawał, że pluje - Proszę babciu, wyplułem - wyszczerzył się.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a pani Miranda pociągnęła Asha za włosy, mówiąc, że jeśli jeszcze raz sobie z niej zażartuje, dostanie miotłą po głowie. CC dosłownie turlał się po podłodze ze śmiechu. Tacy starzy, a zachowują się jak dzieci.

  Kochani, przepraszam, ze rozdział taki krótki, ale chciałam, żebyście wiedzieli, że nie zniknęłam :D Jestem cały czas, ale straciłam wiarę w to, że ktoś to jeszcze czyta. Jednak weszłam wczoraj na tego bloga i ku mojemu zdziwieniu, przybyło czterech obserwatorów! Więc musiałam wrócić. Nie wiem, czy ktoś z was jeszcze tu jest i czyta, dlatego chcę się przekonać. Jeśli nikt, trudno, napisze to opowiadanie od początku gdzie indziej. Na pewno nie zniknę ;) Pozdrawiam.