piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 15

Perspektywa Andy'ego
Zanim odebrałem połączenie, miałem chwilę zawahania, która jednak szybko się ulotniła.
- Halo, Andy? - odezwał się głos w słuchawce.
- Tak. a kto inny? - zaśmiałem się.
- Wiesz, jak ostatnio dzwoniłam, odebrał Purdy. Mniejsza, musimy pogadać...
- No musimy - zaśmiałem się ponownie. Byłem cholernie ciekaw, jak się wytłumaczy.
- Oh, nie śmiej się ze mnie! Byłam pijana.
- Zdążyłem to zauważyć, a raczej usłyszeć - z trudem powstrzymywałem śmiech.
- UGH, to wszystko przez Rona!
- Mogłem się tego spodziewać.
- Powiesz mi, co wygadywałam?
Chwilę nie odpowiadałem zastanawiając się, czy walnąć prosto z mostu, czy ubrać to jakoś ładnie w słowa.
- Mówiłaś, że mnie kochasz - no i zdecydowałem się na opcję numer 1.
- Ooo....- urwała.
- I że chcesz mieć ze mną dzieci.
- Jezu! Ja już więcej nie pije - powiedziała zażenowanym głosem. Z trudem zdusiłem śmiech.
- Nic się nie stało. Swoją drogą nasze dzieci byłyby całkiem ładne - przez chwile zastanawiałem się, po cholere to powiedziałem a następnie strzeliłem sobie facepalma. Za dużo tej bezpośredniości.
- Andy, błagam nie nabijaj sie ze mnie - powiedziała - No wszystko wina Ronniego! To on mnie zabrał na to wesele...
- Chwila, jakie wesele!? - spytałem zdezorientowany.
- Jego kuzyna, zresztą nie ważne. Wszystko wyjaśniliśmy. Miłego dnia i do zobaczenia - jej głos stał się neutralny i miły, a po chwili połączenie między nami przerwano. Rozłączyła się.
Perspektywa Clary
- Ronaldzie Radke, oświadczam, iż nigdy więcej nie wyświadczę ci przysługi! Nawet najmniejszej, choćby to było wyrzucenie śmieci!
Ten spojrzał na mnie jak na wariatkę, po czym opowiedziałam mu, co wygadywałam Biersackowi. Ron jak tylko to usłyszał, zaczął się dławić, za co dostał z łokcia. A jak mu powiedziałam, co Andy wspomniał o tym, że nasze dzieci byłyby całkiem ładne, totalnie odleciał. Przez śmiech mówił, że to najgorszy tekst na podryw, jaki słyszał. Ach ten Radke. Subtelny jak rewolucja październikowa.
Gdy tylko się uspokoił, wysłuchał mnie raz jeszcze i zapewnił, że Andy to luźny chłopak i zapomni o sprawię, bo tak naprawdę gadałam głupoty i nie byłam sobą. W sumie zastanawiałam się, czemu aż tak bardzo mi głupio, chociaż wiedziałam, że byłam pijana i paplałam trzy po trzy. Chyba nie powinnam się tak przejmować...
- To co robimy? - spytał Ronnie chichocząc. Ja go kiedyś uduszę.
- Radke, lepiej się nie śmiej, bo ci przyłożę. Mam cie załatwić tak, jak Asha?
Ten spojrzał na mnie porozumiewawczo i już wiedziałam.
- Tak właśnie myślałam - odparłam z satysfakcją.
Wyszliśmy na miasto, bo w domu nie było za wiele do roboty. Poszliśmy do pizzerii, a tam Radke wylał sos czosnkowy na swój ulubiony t-shirt. No po prostu jak dziecko. Musiałam pomóc mu to doczyścić, bo biedak chyba nie potrafi usuwać plam, bynajmniej bez pomocy pralki. Czasem się zastanawiam, czy wszystkie gwiazdy są takie nieporadne w najprostszych pracach domowych. Będąc już w domu wrzuciłam koszulke Radke do miski z wodą. Wychodząc z łazienki zobaczyłam Ronniego oglądającego telenowele...No kto by pomyślał!
- Ron, skarbie, jesteś moją bratnią duszą!
Ronald skołowany, podskoczył na sofie i na mnie spojrzał.
- O co ci chodzi?
Pokazałam na telewizor.
- Też lubisz "Nie igraj z Aniołem"? - uniósł brew.
- Pewnie! Najlepsza telenowela pod słońcem!
A jednak z wokalistą FIR łączy mnie więcej, niż mi się wydawało...Mimo wszystko bardzo go lubię, fajnie spędza się z nim czas. Jednak cholernie brakuje mi chłopaków. Nie mogę się już doczekać, kiedy wrócą i znów zobaczę ich pocieszne mordeczki. Znam tych chłopaków tak krótko, a czuje jakbyśmy znali się całe lata...tak wiem, to brzmi jak z jakiegoś tandetnego filmu, ale jednak...dogadujemy się i to dobrze, jakbyśmy naprawdę znali się długo. Nawet dla mnie to dziwne, przecież nie wiem nic o sobie, no prawie nic...nie wiem, jak zdołam ukryć to wszystko przed nimi, Nie chcę, ale chyba nie mam innego wyboru. Nie zniosłabym użalania się. Już nie traktowaliby mnie, tak jak teraz, a jak dziewczynę, której trzeba pomóc i z którą rozmawiając, trzeba starannie dobierać słowa, by przypadkiem nie wspominać o przeszłości, której de facto nie pamiętam. No byłoby okropne, a mi jest dobrze tak, jak jest. Z drugiej jednak strony okłamuje ich...a są dla mnie tacy dobrzy. I jak tu żyć? Czego bym nie zrobiła, zranię i siebie i ich.
- Clary, słyszysz mnie?
- Cco?
- Pytałem, czy ten cały Leopardo nie wydaje ci się czasem jakiś dziwny?  - powiedział z buzią pełną popcornu - W ogóle nie rozumiem, co Marichuy w nim widziała...- śmieszyła mnie jego kiepska wymowa imion bohaterów telenoweli. To było takie słodkie. I jeszcze jak zajadał się tym popcornem...
- Wiesz...przeżył tragedie. Stracił miłość swojego życia. Pozbawieni miłości, która była sensem naszego życia, gorzkniejemy, Radke.
- Pięknie ujęte - zaśmiał się.
- A co do Marichuy, ona po prostu chciała mu pomóc. Ale i tak najpiękniejszą parę tworzy z Juanem Miguelem.
Telenowela dobiegła końca, a nasz temat o niej trwał może jeszcze kilka minut. Kto by pomyślał, że wokalista FIR, na którego koncertach dzieją się różne niestworzone rzeczy, ogląda takie seriale. Cóż, ludzie są różni. Dopiero teraz to zrozumiałam.
Perspektywa Andy'ego
- I jak? Rozmawiałeś z Clary? - spytał Ash, wychodząc z łazienki. Pewnie znów układał włosy...Po jaką cholerę? Przecież i tak ktoś mu je zaraz poczochra...Jak nie Jake to CC.
- Tak, rozmawiałem.
- I? - próbował ze mnie coś wyciągnąć.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Purdasie.
- Ja już od dawna jestem w piekle. Razem z wami - wyszczerzył się.
 Do pokoju weszli CC, Jake i Jinxx. Opowiedziałem wszystkim o rozmowie z Clary. Rzecz jasna musiałem robić przerwy w opowieści, bo ci idioci śmiali się, jakby to była jakaś komedia...W sumie to nią była, ale mniejsza o to.
- Nieźle, nieźle...a ja myślałem, że ona raczej do tych grzecznych należy i nie upija się do tego stopnia, że na drugi dzień nic nie pamięta...- zamyślił się Jinxx.
- No widzisz stary, pozory mylą... - powiedział Ash.
- Purdy coś o tym wie, no nie Ashley? Nadal cie boli po spotkaniu z pięścią Clary?
- Bardzo zabawne, mój mały batmanie.
- Myślałem, że mówisz tak do mnie tylko wtedy, gdy jesteś pijany... - załamałem się.
Do salonu weszła babcia Asha.
- No moi kochani, obiadek!
- No nareszcie, babciu! Rozumiem, że największa porcja dla mnie? - Purdy zatarł ręce z ekscytacji.
- Niestety nie, misiu, wyjątkowo należy się Andy'emu. No popatrz tylko jak on wygląda! Sama skóra i kości!
- Ma pani  rację! Muszę w końcu przytyć - Uśmiechnąłem się. Widziałem, ja Ash robi się czerwony. Ups. Ktoś tu się nie załapał na cudowną, dużą porcję pieczeni babuni!
- Kiedyś cię zabije... - skierował te słowa do mnie.
- Och Ash wypluj te słowa! - odezwała się staruszka.
- Pfu - udawał, że pluje - Proszę babciu, wyplułem - wyszczerzył się.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a pani Miranda pociągnęła Asha za włosy, mówiąc, że jeśli jeszcze raz sobie z niej zażartuje, dostanie miotłą po głowie. CC dosłownie turlał się po podłodze ze śmiechu. Tacy starzy, a zachowują się jak dzieci.

  Kochani, przepraszam, ze rozdział taki krótki, ale chciałam, żebyście wiedzieli, że nie zniknęłam :D Jestem cały czas, ale straciłam wiarę w to, że ktoś to jeszcze czyta. Jednak weszłam wczoraj na tego bloga i ku mojemu zdziwieniu, przybyło czterech obserwatorów! Więc musiałam wrócić. Nie wiem, czy ktoś z was jeszcze tu jest i czyta, dlatego chcę się przekonać. Jeśli nikt, trudno, napisze to opowiadanie od początku gdzie indziej. Na pewno nie zniknę ;) Pozdrawiam.
 



czwartek, 17 września 2015

Rozdział 14 Z dedykacją dla Kini :*

Perspektywa Clary
Obudził mnie dziwny trzask, jakby coś huknęło o podłogę. Po chwil zdałam sobie sprawę, że to ja spadłam z łóżka. Poczułam silny, pulsujący ból w skroniach oraz pieczenie w biodrze. Rozmasowałam bolące miejsca i westchnęłam. Próbowałam przypomnieć sobie coś z wczorajszej nocy, co niestety mi się nie udało. Ciekawość zżerała mnie od środka. Jak wczoraj ja i Radke wypadliśmy przed jego rodzicami? Czy nie zrobił nic głupiego? Co się w ogóle działo?
 Powoli otworzyłam zaspane oczy. Przywitała mnie biel ścian, obca mi podłoga oraz bardzo przyjemny również nieznany mi zapach. Gdzie ja do cholery jestem?
- Clary, co ty wyprawiasz? - burknął zaspany Ronald.
- Co ja wyprawiam? Co ja tu w ogóle robię!? Ronnie, tłumacz się lepiej, bo nie wiem co ci zrobię.
- Proponuję masaż, strasznie bolą mnie plecy.
- Oh - westchnęłam z goryczą w głosie - Mam cię dość.
- To wymasujesz mnie?
- Jeszcze czego - prychnęłam, po czym zaśmiałam się cicho, widząc rozczarowanie w oczach wokalisty FIR.
- Jesteś wredna...współczuje Biersackowi...- ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że nie byłam w stu procentach pewna, czy mówi o Andym.
- Co powiedziałeś?
- Yyyy....nic - Rozglądał się gorączkowo po pokoju, by uniknąć mojego wzroku. Wiedziałam. Chodziło o Biersacka.
- Jesteś popaprany - machnęłam na niego ręką - Tak, jak i cała reszta...
- Nie lubisz mnie? Ani chłopaków? - Skrzywił się udawanie.
- Nie o to chodzi...zdążyłam was polubić, co jest bardzo dziwne. Wiesz...poznaliśmy się kilkanaście dni temu...zamieszkałam w domu Andy'ego. Cała sytuacja jest nadzwyczaj dziwna i wszyscy powinni być chodź trochę spięci, a wy przyjęliście mnie, jak członka rodziny...Sama sobie się dziwie, że nie jestem skrępowana w waszej obecności. Czuję, jakbyśmy znali się od lat.Wiesz, o co mi chodzi?
- Jasne, że wiem. My też cię bardzo polubiliśmy i faktycznie, nawet mnie dziwi, że jeszcze nas nie wkurzasz. Każda dziewczyna, która przemknęła się w naszym życiu była....yyy...jakby to powiedzieć...po prostu do nas nie pasowała. Nie było z nią o czym rozmawiać. A ty... cóż może masz w sobie parę babskich cech, ale w większości masz coś wspólnego z nami. To nam się podoba - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wow....nigdy bym nie posądziła cię o wyznanie tego typu. Ale co ja tam mogę wiedzieć, znam cię od niedawna - zaśmiałam się - W gruncie rzeczy, bardzo mi miło, że tak odbieracie moją obecność w waszym życiu - posłałam mężczyźnie drobny uśmiech.
- Dobra, koniec tematu bo się rozpłaczę - zaśmiał się mimowolnie - Lepiej mi powiedz, do kogo wczoraj dzwoniłaś - założył ręce za głowę i podparł się o ścianę.
Pytanie zaskoczyło mnie. Nie mówiąc o tym, że nie mogłam sobie przypomnieć co się stało.
- Nie wiem o czym mówisz...Chwila - i wtedy mnie olśniło - Andy!!!
Prędko wygrzebałam telefon z pod poduszki i wybrałam numer do wokalisty, połączenia jednak nie odebrał on.
- Dzień Dobry, tu sekretarka Andy'ego, w czym mogę pomóc - usłyszałam głos, który wydał po chwili zduszony chichot.
- Zabawne, Purdy - odparłam lekko rozdrażniona - Mógłbyś dać do telefonu Andy'ego? - dodałam pośpiesznie.
- Bierze prysznic, a co? Pali się?
- Tak, pali się! Muszę z nim pogadać, coś wyjaśnić.
- Aaa, już wiem po co dzwonisz - zaśmiał się głośno.
- Ashley, to nie jest zabawne. Byłam pijana. Co takiego powiedziałam?
- Ja ci, mała, nie powiem - Mimo iż go nie widziałam, byłam pewna, że głupio szczerzy się do telefonu. Pewnie miał dziką radość z tego, że jestem tak ciekawa wczorajszych wydarzeń, a on nie zamierza mi o nich powiedzieć - Słuchaj, on i tak teraz się pindrzy, a potem jedziemy na spotkanie z fanami, także oddzwoni, jak tylko będzie mógł. Na razie, Clary - rozłączył się.
 Z tego wszystkiego zapomniała spytać basistę, jak tam jego złamana ręka. Jednak teraz bardziej martwiłam się tym, że nie może porozmawiać z brunetem. Klęłam w myślach jak szewc. Rzuciłam się na łóżko, machając z irytacją nogami i szarpiąc się nieco za włosy. Ronald próbował opanować moje zachowanie, lecz jedynie na niego nawrzeszczałam, a ten zapobiegawczo udał się do łazienki.
 Starałam się uspokoić swój oddech, biorąc powoli hausty powietrza i wypuszczając je równie subtelnie. Zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo chcę wyjaśnić tą całą sytuację. Przecież byłam pijana, nie myślałam trzeźwo i paplałam z pewnością jakieś głupoty, wiec czym się martwię? Sama nie wiem. Poszłam na balkon. Jednak dopiero po chwili zorientowałam się, że to nie dom Andy'ego i tu nie zastanę mojej paczki Malboro, która przeważnie leżała na parapecie. Wzdychając wróciłam do środka i spytałam Radke, gdzie moja torebka. Ten odpowiedział tyle, że gdzieś się wala, po czym dodał, iż z pewnością nie mam w niej papierosów, jak i połowy zawartości torebki. Świetnie.
Dziesięć minut spędziłam na przeszukaniu pokoju, po czym, w końcu, znalazłam to, czego szukałam. Wyjęłam ze skórzanej torebki  portfel, a w momencie odpięcia go, moje oczy rozszerzyły się. Miałam w nim jedyne 100 dolarów. Te 100 dolarów, z 350, które "podarował mi Biersack". Moją głowę zalała fala zmartwień. Przecież jak te pieniądze mi sie skończą, nawet nie będę śmiała prosić Andy'ego o kolejną "pożyczkę". Nie ma mowy. Jedno było pewne, musiałam znaleźć sobie pracę. I to jak najszybciej.
  Nie informując Ronniego, udałam się do holu, w którym znajdował się sklep z prasą. Coś jak kiosk.
Kupiłam dla odmiany paczkę czekoladowych Black Devili.
- No, no, no - ktoś stojący za mną odezwał się. Był to męski głos - Taka młoda dziewczyna, a już pogrążona w nałogu - zacmokał niecierpliwie ustami. Odwróciłam się. Zobaczyłam wysokiego mężczyznę w garniturze. Z początku nie byłam w stanie rozszyfrować kim jest. Kojarzyłam go....i po chwili mnie olśniło.
- Znam pana - powiedziałam zdecydowanie - Steven, menadżer BVB, czyż nie?
- Owszem, zgadza się - ułożył usta w uśmiechu - I proszę, nie mów do mnie per Pan. Z pewnością mam niewiele więcej lat od ciebie - zaśmiał się melodyjnie.
- Ja mam 21 - burknęłam dość cicho.
- Ooo, szczerze powiedziawszy wyglądasz na ciut starszą. No widzisz, bo ja mam 27.
Przez chwilę trochę mnie skołowało. Wydawało mi się, ze tak młodo nie można zostać menadżerem, w dodatku tak domrze rokującego zespołu, jakim jest  Black Veil Brides.
- Kurczę...nie mogę oprzeć się wrażeniu, że skądś cie znam...te oczy...masz bardzo ładne oczy. Przypominają mi kogoś,  kogo kiedyś znałem.. - mówiąc to w jego glosie nie odczytałam nuty żalu ani smutku. Mówił to w taki sposób, jakby miał być to komplement.
- No cóż, czas mnie goni. Do zobaczenia wkrótce - powiedział, po czym zniknął w drzwiach wyjściowych.
"Przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałem ..." To zdanie krążyło po mojej głowie przez dłuższy czas. Zastanawiałam się, co, a raczej kogo mógł mieć na myśli. Żałowałam, że nie spytałam go o to, kiedy jeszcze miałam na to szansę. Nie dawało mi to w pewien sposób spokoju. Chyba było to po mnie widać, bo Ron, na widok mojej zamyślonej miny, skrzywił się. Zbyłam go machnięciem ręki i zaczęłam myśleć o kim innym. O Andym i chłopakach. Brakowało mi ich. Mimo, że nie było ich krótko, odczuwałam pustkę. To dziwne, znam tych wariatów od tak niedawna...Ale mają coś w sobie. Coś co przyciąga...nie zdołam się oszukać, mówiąc, że tak nie jest.
- Młoda, szykuj się. Jedziemy do mnie.
- Okej, tatku - odparłam - Zaraz...Co? Jak to do ciebie? - zrobiłam podejrzliwą minę.
- Normalnie. Dziewczyn nie ma u Andy'ego i nie będzie do późnego popołudnia. Chcesz sama siedzieć przez ten czas w domu?
- Przecież moglibyśmy siedzieć u niego razem.
- W sumie...nie pomyślałem o tym.
- Przyznaj, że rzadko używasz mózgu - parsknęłam śmiechem.
- Nie jest jeszcze ze mną tak źle - wyszczerzył się. Kurczę, bogaci mogą pozwolić sobie na idealnie proste i białe zęby.
- Nie patrz tak na mnie, bo się zarumienię - zrobił głupią minę. Przypominała mi uroczą, małą dziewczynkę, która zobaczyła równie uroczego pieska i chciała go pogłaskać...Boże..o czym ja myślę!?
***
Siedzenie z Radke należało do czynności przyjemnych. A oglądanie z nim filmów to już w ogóle. Co chwila jakiś rozbrajający tekst potrafi poprawić humor. Siedzieliśmy właśnie na kanapie. Ja opierałam się o jej brzeg, a Ronnie o moje ramie, trzymając na kolanach miskę popcornu, za którym szczerze mówiąc nie przepadam, dlatego w większości pochłonął go chłopak. Poczułam, że ogarnia mnie sen. Powoli zamykałam powieki, a kiedy się rozluźniłam...ręka którą się podtrzymywałam osunęła się i uderzyłam twarzą w róg sofy.
- Ała, moja szczęka!
Wokalista FIR zaczął się śmiać jak głupi,  za co oberwał w łeb.
- Za co to?
- Za śmianie się z mojego nieszczęścia.
Brunet uśmiechnął się zawadiacko poszedł dorobić popcornu.
- Wiesz...! - krzyknął z kuchni.
- Co?
- Popcorn się skończył.
- No nie! - przejechałam dłonią po twarzy - Nigdzie z tobą nie ide.
- Nie marudź tylko chodź - W mgnieniu oka chłopak pojawił się w salonie i pociągnął mnie za sobą.
***
- Nie wierzę, że mnie wyciągnąłeś do sklepu - odpowiedziałam naburmuszona pchając sklepowy wózek.
- Skończ biadolić i lepiej spójrz tam - Ronnie pokazał na dwóch chłopaków stojących niedaleko nas -Gapią się.
- Pewnie twoi fani i chcą autograf.
- Nie wydaje mi się. O patrz jeden z nich do nas idzie.
No nie. Tylko nie to, pomyślałam. Z drugiej strony chłopak wcale nie był taki zły. Zielone oczy, brązowa czupryna, pojedyncze kosmyki wpadające do oczu. Zbudowany też był przyzwoicie. Jednak czegoś mi w nim brakowało...
- Cześć - uśmiechnął się.
Nic nie odpowiedziałam, bo nie miałam zamiaru.
- Sorry koleś, ona jest zajęta.
- A co ja kurwa toaleta!?
Ronnie i nieznajomy chłopak spojrzeli się na mnie a po chwili Ronnie parsknął śmiechem.
- Clary,  przymknij się proszę, bo wszystko powiem Andy'emu - uśmiechnął się pod nosem.
- Co niby? - zmarszczyłam brwi.
- Andy to twój chłopak? - odezwał się szatyn.
- Tak - zapewnił Ronald.
- Nie! Niech cie to nie interesuje. Spływaj.
- Nie tak ostro. Zrozumiałem aluzje.
Ze smętną miną chłopak poszedł do swojego kumpla, który się z niego naśmiewał. Po chwili ten drugi spojrzał na mnie i puścił oczko.
- Jezu, ci mężczyźni! - krzyknęłam głośniej niż chciałam i ruszyłam dalej. Za plecami usłyszałam śmiech. Zapewne tych chłopaków. Ron spytał mnie, dlaczego zaprzeczyłam, gdy powiedział, że Biersack to mój chłopak. Odpowiedziałam mu tylko tyle, że jeśli jeszcze raz o to zapyta, dostanie w dziób. Chyba zrozumiał mój komunikat, bo już więcej o niego nie pytał.
       Będąc już w domu, przypomniałam sobie o czymś. Powiedziałam Radke, że spotkałam menadżera chłopaków - Stevena, o ile się nie mylę. Wokalista trochę mi o nim opowiedział. Między innymi to, że przed laty zaginęła jego młodsza siostra. Biedny człowiek...nie zasłużył na taką stratę. Od razu pomyślałam o sobie. Nie miałam nikogo. To znaczy miałam, brata. Ale kim on jest? Gdzie jest? Pamięć jak na razie się nie odblokowuje...A co jeśli już niczego sobie nie przypomnę? Chciałam się rozpłakać, jednak wiedziałam, że nie mogę. Z innej strony nie miałam pojęcia, ile zdołam trzymać sekret o utracie pamięci w tajemnicy. Nawet nie wiem, jak na to zareagują...
- Clary, dobrze się czujesz?
- Taak, tak - ocknęłam się z rozmyślań.
- Na pewno?
Przytaknęłam głową.

Perspektywa Andy'ego.

Po rozdaniu autografów, udaliśmy się do jednego ze sklepów w centrum handlowym, które tymczasowo robił nam za naszą garderobę. Purdy poinformował mnie o telefonie od Clary, za co go opieprzyłem, tłumacząc, że długo na niego czekałem. Ten odpowiedział mi, że jeszcze będę miał okazje, żeby z nią pogadać. Taa, tylko ja chciałem pogadać z nią teraz, a nie Bóg wie kiedy!
  Po przepraniu się pojechaliśmy do hotelu wziąć swoje bagaże i wymeldować się.
Wychodząc z budynku Ash krzyknął; No panowie! Jedziemy do mojej rodzinki!
Podróż do rodziców Ashleya trwała może jakąś godzinę. Mieszkali oni na obrzeżach Vegas. Wysiadając z auta przywitał mnie zapach ciasteczek, które piekła babcia basisty. Jak ja kocham tą kobietę!
- Ashley, skarbeczku! - Na werandzie stała drobna, krąglutka staruszka. Nie miała więcej niż metr pięćdziesiąt. 
- Cześć babciu - odezwał się Purdy. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego z tym samym entuzjazmem nie wita rodziny, co ona jego. Wydawało mi się, że znałem go dość długo, ale najwidoczniej jeszcze do końca go nie rozszyfrowałem.
- Witam pani Mirando! Pięknie pani wygląda.
- Oh Andy, znów żeś urósł? Ostatnim razem byłeś dryblas, a teraz to już nie wiem jak cię nazwać! Może tyczka? Tak, tak, będziesz tyczką - zachichotała kobieta.
- Panią też miło widzieć - lekko zażenowany przeczesałem włosy palcami. Uwielbiałem tą kobietę, może dlatego, że  nigdy nie poznałem swoich dziadków. Wszyscy umarli arbo przed moimi narodzinami albo ich nie pamiętam, ponieważ zmarli jak miałem mniej niż pięć lat.
 Kobieta przywitała się z resztą chłopaków, po czym weszliśmy do środka. Nic się tu nie zmieniło. Te same oliwkowe ściany, brzozowy parkiet, stara kanapa, a na niej futrzana narzuta. Wszystko było takie, jak zapamiętałem. W powietrzu unosił się zapach ciasteczek, który było czuć już na ganku.
Nagle poczułem ruch w mojej kieszeni. Ktoś do mnie dzwonił. Wyjąłem telefon z dna mojej kieszeni i spojrzałem w ekran. Dzwoniła Clary.




Kaboom Misiaczki! Wróciłam i już się tłumaczę, dlaczego mnie tyle nie było. Po pierwsze; nauka. Jestem w trzeciej gimnazjum, także muszę się spiąć i po prostu czasem muszę coś zaniedbać, by móc realizować co innego, w tym przypadku, łapanie dobrych ocen. Sami pewnie wiecie, jak to jest. Czeka mnie egzamin gimnazjalny. Najbardziej boje się angielskiego, ponieważ jestem beznadziejna, jeśli chodzi o angielski rozszerzony. Zupełnie nie wiem, jak sobie poradzę, także muszę się uczyć i przykładać, by cokolwiek zrozumieć na egzaminie. Nie przedłużając, mam nadzieję, że rozdział się spodobał :* Ostatnio zauważyła, że zmalała mi tu aktywność...no cóż, jakoś się na to zaradzi. Do następnego rozdziału ! :*

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 13 Z dedykacją dla mojego kochanego Kluska :*

- No to mamy przejebane - powiedziałem na głos, chowając twarz w swoich dłoniach. Co my teraz zrobimy? Przecież jak te zdjęcia trafią do gazet, będzie z tego wielka afera! - nerwowo rozmyślałem. Nie mogłem uwierzyć, w to co prawdopodobnie stanie się, być może już jutro. Fotka Ash'a w gazecie. Tylko tego mi brakowało! A pobyt w Las Vegas miał być taki udany. Energicznie wstałem z krzesła i skierowałem się ku wyjściu. Nagle coś się na mnie wylało. To była woda.
- Stary, gdzie tak pędzisz!? - spytał zdezorientowany Jake, trzymając w ręce dwa kubki, które jeszcze przed chwilą były wypełnione wodą.
- Jest problem - powiedziałem całkiem poważnie.
- Jaki? - uniósł brew. Zdziwienia malowało się na jego twarzy.
- Paparazzi właśnie przed chwilą trzasną fotę Ashleyowi i uciekł. Jutro możemy się spodziewać go na okładce jakiegoś plotkarskiego magazynu - powiedziałem z słyszalnym zażenowaniem w głosie. - Mogłem spodziewać się, że tak właśnie będzie.
- Andy, nie załamuj się. Damy radę. Purdy nie raz był na pierwszej stronie.
- A pamiętasz, co za ostatnim razem powiedział nam Steven?
- Tak niezbyt - podrapał się po głowie. Ja tylko przewróciłem oczami i zabrałem się do kontynuowania mojej wypowiedzi.
- Steven powiedział, że jeszcze jedna taka wpadka, a ten debil będzie miał poważne kłopoty. Jeśli sponsorzy się dowiedzą, że był pod wpływem alkoholu, to będzie pozamiatane. Asha wywalają na zbity pysk, a BVB się rozlatuje.
- Niezbyt kolorowa przyszłość. Musimy coś zrobić.
- Tylko co? Nie wiem kto pstryknął to zdjęcie. Działać będziemy mogli  dopiero, gdy fota pojawi się w prasie. Wtedy poprosimy o pomoc Stevena. Nie mamy wyjścia - powiedziałem przejęty.
Perspektywa Clary - wieczór
  Po krótkiej drzemce w salonie zastałam całą ekipę oglądającą jakiś film. Bez ostrzeżenia rzuciłam się na kanapę, na której siedzieli Ricky i Chris, w efekcie na kolanach Ricky'ego spoczywały moje nogi, a na Chrisa, reszta mojego ciała.
- Kobieto nie strasz mnie! - krzyknął Cerulli, który teraz próbował uspokoić oddech.
- Coś ty taki bojaźliwy? - zaśmiałam się cicho - Przecież nikt nie podejdzie do ciebie z piłą mechaniczną i cie nie zabije.
- Niby nie, ale nigdy nie wiadomo - zaśmiał się.
- Okey, rozumiem - również się zaśmiałam - To co robimy?
- Wy nie wiem co, ale my musimy już lecieć - powiedział Sola.
- Ja jeszcze chwile zostanę - oznajmił Ricky.
Reszta zespołu przytaknęła i opuściła mieszkanie. Chwilę potem Olson powiedział mi, że przed ich trasą chciałby mieć ze mną kilka zdjęć, które mógłby wrzucić na Instagrama. Zgodziłam się, ponieważ takie zdjęcia to zawsze jakaś pamiątka. Po jakże profesjonalnej sesji, Horror opuścił mieszkanie Andy'ego. Dziewczyny w tym czasie siedziały na tarasie i paliły fajki. Niezbyt miałam ochotę do nich dołączać. W jednej chwili złapał mnie dołek. Brakowało mi Biersacka i reszty chłopaków...
Taaa...ale chyba najbardziej Andy'ego - szeptał mój głos wewnętrzny.
Nie, nie i nie! Nie zakochałam się. Na pewno nie - powtarzałam wciąż w drodze do mojego tymczasowego pokoju. Włączyłam muzykę w telefonie i odpłynęłam przy dźwiękach piosenki "Ritual'' Black Veil Brides.
- Dlaczego muszę o nim myśleć? - pytałam siebie samą.
- Po prostu się zakochałaś - chichotał głosik w mojej głowie.
- Nie prawda! - oburzyłam się.
Po małej sprzeczce z moim wewnętrznym głosem, postanowiłam zdrzemnąć się chociaż odrobinę. Niestety, dziewczyny mi to uniemożliwiły.
- Clary idziesz z nami...yyy śpisz?
- Źle sie czuje - skłamałam - a co?
- Chciałyśmy iść do klubu.
- Idźcie. Wybiorę się z wami innym razem - uśmiechnęłam się blado.
- Na pewno?
- Tak, mamo - powiedziałam żartobliwie.
- No okey, wrócimy za niedługo.
Dziewczyny w pośpiechu opuściły sypialnię, a ja w końcu mogłam uciec do słodkiej krainy snu.
*Ranek*
Poczułam przeszywający, ostry ból w biodrze i ramieniu. Otwierając oczy  ujrzałam nad sobą Taylor i Hayley z zakłopotanymi minami.
- Co jest do cholery? - spytałam pół przytomna.
- Popatrz na to - koleżanka podała mi do ręki jakąś gazetę.
- Po co mi teraz gazeta?
- Zobacz co, a raczej kto jest na pierwszej stronie.
Leniwie obróciłam gazetę i oniemiałam. W mgnieniu oka wstałam z podłogi.
- O kur...no to nieźle się chłopak załatwił - powiedziałam, gdy ujrzałam zdjęcie Ashley'a  na pierwszej stronie jakiegoś tandetnego pisemka z dopiskiem '' Kolejny wybryk Purdy'ego. Jak zareagują sponsorzy?"
W środku gazety znalazłam niedługi tekst poświęcony wczorajszemu wydarzeniu. To sie chłopak wkopał. Czym prędzej wybrałam numer do Andy'ego. Odebrał po jakiś sześciu sygnałach.
-Tak?
- Andy...widziałeś gazetę?
- Czyli ty już wiesz? Nie wiemy, co robić. Jak sponsorzy się dowiedzą, mamy niesamowite bagno - powiedział przybity.
- Spokojnie, zawsze jest jakieś wyjście. Porozmawiaj z menadżerem. Zawsze mówiłeś, że pomagał wam w trudnych chwilach.
- Nie jestem pewien, czy teraz też będzie w stanie - usłyszałam w jego głosie zmartwienie - Przepraszam cie, muszę kończyć. Niedługo zadzwonię.
Chłopak rozłączył się. Jeszcze przez chwilę stałam z telefonem zbliżonym do mojego ucha, gdy dobiegły mnie głosy dziewczyn. Opowiedziałam im o zaistniałej sytuacji. Te jedynie pocieszyły mnie, że to nie pierwszy taki wybryk Ash'a, i że wyjdzie z tego cało, jak ze wszystkich kłopotów. Tymi słowami lekko mnie uspokoiły. W końcu znały Purdy'ego lepiej ode mnie. Szkoda mi jedynie Biersack'a. Był taki przybity. Aż serce mnie zabolało, bo nie wiedziałam, jak mogę mu pomóc. Mu i Ash'owi, rzecz jasna. Jednak z opowiadań chłopaków, ich meaganer Steven zawsze im pomagał, dlatego też rozchmurzyłam się, ponieważ przeczuwałam, że i tym razem jakoś temu wszystkiemu zaradzi. Z tą myślą udałam się na taras, w celu zapalenia papierosa. W sumie nie jednego, a trzech papierosów. Myślami nadal byłam z chłopakami. Zastanawiałam się, gdzie teraz są, co robią, jak radzą sobie z całą tą chorą akcją.
- Palenie zabija - usłyszałam męski głos, zza moich pleców. Odwróciwszy się, ujrzałam doskonale znaną mi osobę.
- Alkohol i dragi również - posłałam kpiące spojrzenie Ronald'owi.
- No weź, na żartach się nie znasz?
- Znam. A skąd wiesz, że moja wypowiedź nie była sarkazmem?
- Yyy...no ten tego...ładną dziś pogodę mamy, nieprawdaż?
- Radke i jego zwinne zmienianie tematów - moja dłoń momentalnie zderzyła się z czołem.
- Oj, nie śmiej się. Co porabiasz?
- Paliłam, do czasu aż mi nie przerwałeś teł błogiej chwili swym skrzeczeniem.
- Boki zrywać...ale do rzeczy - uśmiechnął się szeroko.
- Mam się bać?
- Myślę, że nie.
- Aha, czyli powinnam się bać.
- Daj spokój. Nie jestem chyba taki zły - uniósł jedną brew.
- Do rzeczy Ronnie, do rzeczy!
- Już, już. Otóż mój kuzyn ma jutro ślub, na który jestem zaproszony z osobą towarzyszącą i ...
- Ronaldzie, nie zgadzam się!
- Ale skąd wiesz, co chce ci powiedzieć?!
- Myślisz, że się nie domyślam? Serio?
- Błagam cię, poudajesz trochę moją dziewczynę i wszystko będzie pięknie. Reszta rodziny będzie zazdrościć, a rodzice myśleć, że w końcu się ustatkowałem.
- Radke, zrozum, nie ma takiej opcji - twardo trzymałam się swojego.
- Clary, zgódź się ! Tylko ten jeden raz. Nie mam wyjścia, jestem pod ścianą.
- Eh...no nie wiem...no okey, zgoda. Będę twoją dziewczyną przez ten jeden, pieprzony dzień. Zadowolony?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo!  A teraz na zakupy - Ronald pociągnął mnie za sobą, w kierunku drzwi. Szybko włożyłam czarne trampki i opuściłam dom Biersacka, bez wyjaśnienia dziewczyną, dlaczego Ronnie mnie "porywa". Trudno, najwyżej będzie im później wszystko tłumaczyć.
***
Chodziłam z Radke po centrum handlowym dobre kilka godzin. Ciężko było mi znaleźć odpowiednią sukienkę, gdyż byłam wybredna, co do odzieży. Jedne sukienki były zbyt skąpe, inne zbyt skromne, a trzecie nadawały się jedynie na pogrzeb. Ronald miał o wiele więcej szczęście, gdyż już po godzinie znalazł dla siebie garnitur. Ja natomiast ciągałam go po wszystkich sklepach w centrum, w poszukiwaniu tej odpowiedniej sukienki. Tak oto natrafiliśmy na sklep Little Angel. Po wejściu do wnętrza, czuć było owocową woń - głównie wiśni. Ściany koloru lawendowego rozświetlały wnętrze. Liczne lustra i dekoracje dodawały temu miejscu szyku i zachęcały do zapoznania się z asortymentem. Zaczęłam przeglądać wieszaki z sukienkami. Wszystkie były ładne, lecz żadna nie pasowała do mnie. W końcu po przemierzeniu trzeciej alejki, zobaczyłam tą idealną. Czarną, lekko rozkloszowaną u dołu, z wycięciem na plecach i koronkowymi, rękawami. Dekolt ozdobiony był drobnymi, białymi kryształkami. W pospiechu udałam się do przymierzalni, by włożyć na siebie to cudo. O dziwo, idealnie układało się na moim ciele. Mój niezbyt wydatny biust, w tej sukience prezentował się bardzo korzystnie, a nogi wydawały się znacznie dłuższe.
- Istna perfekcja! - uradował się Radke, który bez ostrzeżenia wszedł do pomieszczenia.
- Ronnie! A co jeśli byłabym w tej chwili na bieliźnie?
- Zasłoniłbym oczy -
- Weź już nie kłam, nie wychodzi ci to najlepiej.
- Skończ gadać. Obróć się.
Zrobiłam to, co kazał Ronald. O ironio losu. Jego oczy momentalnie się powiększyły i zaczęły błyszczeć.
- No to teraz odpowiednie buty i biżuteria i będzie z ciebie petarda!
- A myślałam, że już jest ze mnie petarda - udałam zawiedzenie.
- Teraz jesteś fajerwerkiem. Jeszcze tylko parę składników a będziesz czymś większym!
- Od kiedy tak interesujesz się pirotechniką?
- Piro...czym?
- Oh, nieważne - przejechałam dłonią po twarzy.
Ronald odwiózł mnie do domu. Przed tym jeszcze poinformował mnie, jak mniej więcej będzie przebiegać uroczystość. Prawdzie powiedziawszy, nic szczególnego. Wesele na sto osób, w większości rodzina i znajomi. Kuzyni w przeróżnym wieku. Doskonale znam te klimaty.
 Pożegnawszy się z Radke, pognałam do domu Biersacka, podzielić się nowiną z dziewczynami. Jednak tych nie było w domu. Zostawiły na lodówce wiadomość.
"Wrócimy za niedługo. Jeśli chcesz, możesz na nas czekać. "
- Dziękuje za pozwolenie - prychnęłam pod nosem. Nie tracąc czasu, postanowiłam się wykąpać, a następnie coś przekąsić. W momencie, gdy kończyłam jeść kanapkę z sałatą, drzwi otworzyły się.
- Jesteśmy!
- Domyśliłybyście się, że Biersack ma w swojej lodówce sałatę? Szok normalnie.
- On w lodówce ma różne rzeczy.
Nie chciałam wnikać, co miała na myśli, więc w skrócie opowiedziałam o moich jutrzejszych planach. Taylor zaczęła chichotać. Nie wyobrażała sobie mnie i Ronniego jako "pary".
- Dzięki za wsparcie - zrobiłam smutną minę.
- Oj, przestań, przecież wiesz, że żartuje. Nie martw się, będzie dobrze, Wesela są ekstra..
- Wiem, że są ekstra, lecz nie wiem, jak wygląda wesele w stylu Radke - zaśmiałam się.
- Mam tylko nadzieje, że nie palnie jakieś gafy - Hayley przyłączyła się do rozmowy.
- Ja tym bardziej - odpowiedziałam.
***
- Clary, pośpiesz się! No dalej!
- Już, już, spokojnie. Po co te nerwy?
- Jak się spóźnię, rodzice będą robić mi wyrzuty.
- Nie wierze. Ronald Radke boi się rodziców?
- To nie tak. Widzę ich raz na jakiś czas, a jak ich już widzę, to mama zawsze znajduje pretekst, żeby się mnie uczepić. Nigdy nie pochwalała moich planów wiążących się z muzycznym światem. Sama rozumiesz.
- Yhym - przytaknęłam głową.
Wsiedliśmy do auta, w którym, jak na nieszczęście, było duszno. Jednak problem szybko się rozwiązał w momencie, gdy Radke włączył klimatyzację. Na miejsce dojechaliśmy w ciągu trzydziestu minut, gdyż były straszne korki. Jednakże nie spóźniliśmy się i tym samym uniknęliśmy wyrzutów ze strony rodziców wokalisty.
  Ceremonia przebiegła całkiem sprawnie i już po trzydziestu minutach wyszliśmy z kościoła. Para młoda, jako pierwsza wsiadła do swojego auta i pojechała na miejsce, gdzie miało odbyć się wesele. BMW przyozdobione było balonami, tak, aby goście weselni nie zgubili nowożeńców. Jak się okazało, restauracja znajdowała się niedaleko, także w ciągu dziesięciu minutach znaleźliśmy się w pokaźnej sali balowej.            Pomieszczenie było podzielone na dwie części. W jednej znajdowały się stoły przeznaczone dla gości i pary młodej. Druga natomiast miała służyć jako parkiet. Na suficie poumieszczane były kolorowe reflektory, które jak mniemam, zostaną użyte nieco później, podczas tańców.
 Wszyscy zasiedli na miejsca. Ja i Ronnie wraz z jego rodzicami oraz dwoma kuzynami siedzieliśmy przy jednym, owalnym stole.
- A więc - matka Ronnie'go zatarła ręce - jak się poznaliście?
- Słucham? - momentalnie zadławiłam się szampanem.
- No jak poznałaś się z moim synem, złotko? - Spanikowana spojrzałam na Ronalda, który też lekko był zaskoczony tym pytaniem. Pewnie podejrzewał, że o takie rzeczy pytać będzie potem, a nie tak z partyzanta.
- No więc, mamo.  Poznaliśmy się w klubie - gdy napotkał rozgniewane spojrzenie matki, pośpiesznie kontynuował - Jednakże, po tym jak ją poznałem, przestałem tam uczęszczać, gdyż pokazała mi ciekawsze miejsca do spędzania czasu wolnego, którego i tak nie mam teraz zbyt wiele.
- Owszem - odezwałam się - Teraz cukiereczek ma dużo pracy, szykuje nowy album i jest naprawdę zalatany. To cud, że znajduje jeszcze dla mnie czas - opowiadałam, z wciąż przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem.
- No rozumiem...a czy wy... no wiecie...ten tego?
- Mamo...- Radke by ukryć zażenowanie, przykrył twarz dłońmi. Ja natomiast zarumieniłam się - Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to nie. Clary uznaje tylko i wyłącznie seks po ślubie.
- Ach tak? - jej oczy o mało co nie wyszły z orbit. Chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi - No to porządną znalazłeś dziewczynę, syneczku.
- Wiem o tym - powiedział z uśmiechem i objął mnie. Przez chwilkę czułam skrępowanie, ale wiedziałam, że muszę wyluzować. Przecież to była tylko gra, nic na serio.
- Wyglądacie słodko - powiedział przekornie jeden z kuzynów Rona.
  Po kolacji przyszła pora na tańce. Stwierdziłam, że nie będę wyginać ciała na trzeźwo, więc postanowiłam wypić co nieco. O ile mianem "co nieco" można uznać trzy drinki i dwa kieliszki czystej.
 Ronald wyciągnął mnie na parkiet. Zaczęliśmy podrygiwać w rytm piosenki. Pierwsze kilka było nieco szybszych. Potem tępo zwolniono. Zaczęto grać smętne, łzawe ballady. No idealnie po prostu. Ronald położył swoje dłonie na mojej tali, ja natomiast zarzuciłam ręce na jego szyję, delikatnie wplatając palce w jego czarne włosy. Gdybym stała z boku i nie znała siebie i Rona, to z pewnością wzięłabym nas za parę. Ależ my jesteśmy dobrymi aktorami. Przetańczyliśmy tak dwie piosenki.
- Clary...
- Hmm?
- Patrzą się.
Spojrzałam na stolik, przy którym niedawno siedzieliśmy. Kuzyni wraz z matką wokalisty bacznie ich obserwowali.
- Chyba się domyślają.
- Jak to? Przecież wyglądało na to, że będzie dobrze.
- Pocałuj mnie.
- Co? Zgłupiałeś do reszty?
- Pocałuj mnie, bo inaczej nie uwierzą.
- Jesteś chory.
- A z resztą...co ja się będę pierdolił - podszedł do mnie bliżej i pocałował w usta. Z początku nie chciałam oddać pocałunku, ale wiedziałam, że musimy być wiarygodni. Całował mnie delikatnie i z czułością. W końcu, po chwili się ode mnie oderwał.
- I co? - spytałam, patrząc mu w oczy.
- Dobrze całujesz - wyszczerzył się.
- Wiesz, że nie oto mi chodzi!
- Mamuśkę zatkało - powiedział mi na ucho.
- No i doskonale - przytuliłam się do torsu przyjaciela.
Wróciwszy do stolika, wypiłam jeszcze kilka drinków. Z resztą nie tylko ja. Ronnie też sobie pofolgował. Przeglądając aktualności w moim smartphonie, przypadkowo wyświetliłam kontakty. Nie wiedzieć czemu, postanowiłam zadzwonić do Andy'ego. Lecz nie od razu. Przed tym wypiłam jeszcze dwa kieliszki wódki i dopiero wtedy wyszłam przed budynek. W sumie to nie szłam, a kiwałam się na boki, ale to szczegół. Wybrałam numer do Biersacka i czekałam aż ten odbierze.
Perspektywa Andy'ego.
Było już grubo po dwudziestej trzeciej, a mój telefon zaczął dzwonić. Nie chcąc zbudzić rodziców Ash'a i jego samego, wyszedłem na ogród, gdzie nie będzie mnie słychać. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Dzwoniła Clary. Bez zastanowienia odebrałem połączenie.
- Andy? - spytała smętnym, łamiącym głosem. Jakby miała się zaraz rozpłakać.
- Kocham Cię - powiedziała, a ja zaniemówiłem. Z jednej strony miałem zaciesz, z drugiej zaś podejrzewałem, że jest pijana.
- Chce mieć z tobą dzieci - o tak. Na pewno jest pijana.
- Clary, dobrze się czujesz?
- Nie, bo cię kocham - majaczyła.
- Jesteś pijana, uspokój się.
- Nie jestem pijana! Jestem spokojna. Nie rozumiem cię.
- Clary, rozłączam się. Zadzwoń jak wytrzeźwiejesz - zacząłem cicho się śmiać.
- Ale Andy! Ja jestem w tobie zakochana!
Rozłączyłem się. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Z drugiej strony mówi się, że pijani mówią to, co myślą. Nie wiem czy jest w tym coś prawdy...
- Andy, co ty tu robisz? - spytał Jake, który przyszedł zapalić.
- Dzwoniła Clary. Powiedziała mi, że mnie kocha.
- Dafuq!? - fajek momentalnie wyleciał mu z ust - Ale była pijana, nie?
- Ej, dzięki wiesz. Jestem taki brzydki, żeby nie zasłużyć na miłosne wyznanie?
- No wiesz, ja tam gejem nie jestem. Nie potrafię cie ocenić, stary - zaśmiał się.
- Dobra, skończ. Zrozumiałem aluzje.
Wróciłem do środka i od razu skierowałem się do pokoju gościnnego. Jednego byłem pewien. Jutro mogę spodziewać się kolejnego telefonu Clary.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Tadam! Powracam po długiej przerwie z masą weny :D Jak podoba się rozdział? Ronnie i porządniś...jakoś nie idzie mi to ze sobą w parze. No cóż, trzeba było trochę namieszać :D Jak myślicie jak zareaguje Clary, gdy dowie się, co nagadała poprzedniego wieczora Andy'emu? :3



środa, 24 czerwca 2015

Ogłoszenia Duszpasterskie

  Ogromnie przepraszam was, za tak długie nie dodawanie rozdziałów. Jest to, a raczej było spowodowane zbliżającym się końcem roku szkolnego. Pewnie znacie to zamieszanie, próby na zakończenie, koncert dla rodziców i inne pierdoły...Ale na szczęście koniec roku już jutro, także już mogę nazywać się wolnym człowiekiem. 30 czerwca wyjeżdżam na kolonie, na których zamierzam wyskrobać rozdział. Nie wiem czy mi się uda, ale przynajmniej mam taki zamiar. Wracam 9 lipca, także od tego dnia możecie spodziewać się rozdziału. Gdyby coś mi jednak wypadło, napiszę o tym w rubryce na pasku bocznym. Jak na razie to wszystko. Pozdrawiam was cieplutko :*


poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 12


Perspektywa Andy'ego
Będąc na miejscu wszyscy żwawo wysiedliśmy z aut i udaliśmy się do barierek. Ochroniarz wpuścił nas bez najmniejszego problemu. Po upływie zaledwie dwóch minut siedzieliśmy już w loży.Jak zwykle Ash i Jake skoczyli do baru po alkohol. W tym czasie omawialiśmy setliste na koncert. Zawsze robiliśmy to na ostatnią godzinę. Na poprzednim koncercie, który miał miejsce w San Francisco nie zagraliśmy Coffin, dlatego teraz fani będą mogli ją usłyszeć. Do niej dochodzi również między innymi Goodbye Agony, I am bulletproof i In the End. W momencie gdy skończyliśmy omawiać setliste, do naszego towarzystwa wrócili muzycy, niosący nam tacę ze szklankami wypełnionymi najrozmaitszym alkoholem. Zwinnym ruchem położyli tace na stoliku, po czym każdy ze zgromadzonych w loży wziął po jednym trunku.
- No to chłopaki - doszedł mnie głos Asha. Podniosłem głowę znad mojej szklanki i zobaczyłem stojącego Purdy'ego. Zastanawiałem się, co chce zrobić - Wypijmy za naszych wspaniałych fanów i za dobrą zabawę na koncercie.
- Za fanów i koncert - powtórzyliśmy wszyscy i stuknęliśmy się naczyniami.
Wypiłem najpierw jednego drinka, potem drugiego, trzeciego i już dalej nie liczyłem.
***
Do koncertu zostało około czterdziestu pięciu minut. a Ash na tamtą chwilę wyglądał niezbyt ciekawie. Tego wieczora powtarzałem mu kilkakrotnie, że ma przystopować, ale nie posłuchał mnie. Zachował się jak gówniarz, a ma trzydzieści lat! Jednak to Ashley Purdy, on się chyba nigdy nie zmieni.
- Ty koleżko masz już dosyć - powiedziałem, wyrywając basiście z rąk szklankę wisky. Na szczęście jego i reszty, nie protestował. Pozwolił wziąć się pod ramię i zaprowadzić do taksówki, po którą nie dawno zadzwonił Jinxx. Z trudem wepchnąłem basistę do auta. Jake siedzący na miejscu pasażera podał kierowcy adres, pod który miał nas zawieść. Po chwili silnik zawył a samochód zmierzał w kierunku stadion, na którym mieliśmy dać koncert. Nie minęło nawet dziesięć minut, a byliśmy na miejscu. Przed wejściem ujrzeliśmy wielki metalowy łuk, pod nim zaś równie duży, czerwony napis Thomas & Mack Center. CC zapłacił taksówkarzowi, który z piskiem opon odjechał z parkingu. Wraz z Jake'm wlokłem basistę pod wejście na stadion. Na szczęście nie spotkaliśmy tłumu fanek, co było trochę dziwne. Po wytłumaczeniu ochroniarzowi, dlaczego wleczemy Purdy'ego, grzecznie wpuścił nas do środka. Jack był świetnym gościem i zawsze można było się z nim dogadać. To nie pierwsza taka akcja z udziałem Asha i gdyby nie pomoc ochroniarza, nie zagralibyśmy wtedy koncertu.
- Chłopaki, pośpieszcie się! - poganiał nas CC.
- Jak jesteś taki mądry to sam go nieś! - zbulwersował się Pitts.
 W końcu doprowadziliśmy szatyna do garderoby. Tam CC i Jinxx próbowali sprawić, by chodź odrobinę otrzeźwiał, Co prawda nie był on pijany, lecz było po nim widać, ze ma wypite.
Chłopacy wmasowywali w jego twarz kostki lodu, po to by wyglądał "na w miarę wypoczętego".
- Co wy robicie? - usłyszeliśmy gruby zachrypiały głos. Zwróciłem się w stronę drzwi i wtedy napotkałem czarne jak węgle oczy, które nie wiedzieć czemu, zawsze budziły we mnie strach.
- Oh...Steven... - powiedział nerwowo CC.
- Pytałem o coś. Co robicie? - spytał surowo. Mimo, iż był starszy ode mnie jedynie o jakieś dwa lata, to budził we mnie ogromny respekt. Mógł mieć około metr osiemdziesiąt, do tego był znacznie bardziej umięśniony niż całe Black Veil Brides razem wzięte. Na pozór był surowy, jednak był naprawdę ciepłym i towarzyskim człowiekiem.
- Mamy powiedzieć prawdę? - spytał niepewnie Jake.
- No raczej. Wiesz, że nie lubię być okłamywany - założył ręce na piersi.
- W skrócie Ash się narąbał - poklepałem naszego managera po plecach.
- Że co? - przeciągnął dłonią po twarzy - Ludzie, nie jesteście już dziećmi. Zresztą przywykłem. Idźcie na scenę - wszyscy już gotowi kiwnęliśmy głową na tak i ruszyliśmy w stronę sceny.
Narrator
Widownia po brzegi wypełniona była fanami Black Veil Brides, skandującymi nazwę ich zespołu. Trzymali oni w rękach neonowe lampki, niektórzy plakaty z różnymi komunikatami. Prawie wszyscy ubrani na czarno. 
  Światła dotąd oświetlające stadion zgasły. Zapanowała cisza. Na scenie pojawiła się mgła, która po części przeniosła się na publiczność. Wszyscy wyczekiwali momentu, w którym ujrzą swoich idoli. Wtem rozbrzmiały gitary oraz perkusja. Na scenie pojawiło się czworo członków BVB. Po chwili słyszalny był wokal Andy'ego. Rozpoczęli koncert piosenką Rebel Love Songs. Następna była Coffin, później Goodbye Agony. Ash do tamtej pory trzymał się nieźle. Jednak z minuty na minutę zachowywał się coraz dziwniej. W końcu podszedł bliżej do krawędzi sceny, by przywitać się z fanami. Nieoczekiwanie dla nich basista skoczył ze sceny. Pozostali członkowie przestali grać, słyszalne były jedynie piski fanek. Andy skoczył w publiczność pomóc przyjacielowi. Wtedy usłyszał jego stłumione jęknięcia.
Perspektywa Andy'ego
- Purdy, kretynie! Co ci przyszło do tego głupiego łba?!
- Chciałem przywitać się z fanami - jęknął. Na to garstka fanów stojąca najbliżej zaczęła się śmiać.
- Boli?
- Nie kurwa, łaskocze.
- Spokojnie, spokojnie - powiedział Jinxx.
- Nie spokojnie! Chyba złamałem rękę. 
- Pięknie, po prostu fantastycznie.Z dwojga złego lepiej, że rękę niż coś innego...
- Przecież tego nie da się złamać - poruszył brwiami i udawał idiotę.
- A skąd wiesz, że chodziło mi właśnie o TO?
- Ymmm - głupio się uśmiechnął.
- Jebany zboczeniec - skomentowałem.
- No co? Nie bez powodu jestem Deviant'em. Ale to teraz najmniej ważne. Ludzie, hallo? Chyba złamałem rękę!
- No nie wierze! Po raz pierwszy dla Purdy'ego liczy się coś bardziej niż przyrodzenie! Które i tak pewnie nie jest za wielkie... - zakpiłem.
- Wczoraj inaczej mówiłeś....
-  Cooo?! - krzyknęli zszokowani członkowie BVB.
- Jaja sobie z was robi i ze mnie przy okazji - wytłumaczyłem.
- A mówiłeś że ci się podobało - dodał po chwili basista.
- Morda Purdy!
- Dobra, dobra. Może mnie stąd podniesiecie, co? Ta ręka mi zaraz odpadnie.
- Fajnie by było - prychnąłem.
- Stul pysk i podnieś mnie mój mały Batmanie - wyszczerzył zęby. Zrezygnowany pomogłem Ashley'owi wstać 
- Przypomnij mi, żebym cie zabił.
- Z tym do Jinxx'a. Ja mam kiepską pamięć.
- No proszę, jeszcze na żarty ci się zbiera, palancie. Szkoda, że ci mordy ten beton nie wyprostował - wkurzyłem się. Miałem dość dziecinnego zachowania kumpla.
- Nie dyskutuj z nim Andy. On jest pijany - powiedział do mnie Jake.
- Racja.
Wziąłem Asha pod ramię i zaprowadziłem go do garderoby. Usadowiłem jego ciało na fotelu i przyjrzałem się jego przedramieniu. Było ono opuchnięte i lekko sine.
- Ash, jakim ty jesteś idiotą. 
- Nie powtarzaj mi tego. Wystarczy, że mama mi to wciąż mówiła - uśmiechnął się głupkowato. Podszedłem do niego bliżej i klęknąłem na jedno kolano, by lepiej przyjrzeć się ręce kolegi.
- Andy, jaki ty jesteś brzydki - skomentował cicho Purdy.  Boże trzymaj mnie, bo go chyba zapierdole zanim przyjedzie pogotowie.
- Przynajmniej nie mam ryja jak multipla - zaśmiałem się.
- Nie przeginaj, mój mały Batmanie.
Wtem do garderoby wszedł Jinxx wraz z dwoma sanitariuszami. Podeszli oni do basisty i przyjrzeli się opuchliźnie, po czym  poinformowali o konieczności zabrania Purdy'ego do szpitala. Myślałem, że uduszę tego kretyna gołymi rękami. Jednak nie mogłem tego zrobić. CC w tym czasie poszedł zawiadomić fanów o zaistniałej sytuacji i przeprosić za przerwanie koncertu. Ja z Jinnx'em zaś pojechaliśmy za karetką, która zabrała Purdy'ego. Jadąc samochodem buzowała we mnie krew. Byłem wścikły, że przez basistę musieliśmny przerwać koncert, tym samym zawodząc naszych fanów. Bałem się jedynie tego, że o wszystkim dowiedzą się media. Paparazzi są teraz wszędzie, także nie byłbym jakoś bardzo zdziwiony. Jednak miałem nadzieję, że tak się nie stanie
***
- To wszystko w tym temacie. Teraz możecie porozmawiać z pacjentem - powiedział wąsaty doktor z niespotykanie siwymi oczami.
- Dziękujemy, doktorze - powiedzieliśmy równocześnie z Pitts'em i weszliśmy do sali, w której leżała nasza łamaga. Wtedy dojrzałem gips na jego lewej ręce.
- Brawo Ash, jesteś zajebisty.
- Wiem - powiedział dumnie.
- To był sarkazm, tłuku - ręka Jake'a spotkała się z czołem.
- Ciekawy jestem, jak to teraz będzie. Debilu, z własnej głupoty złamałeś rękę!
- Przestań robić mi wyrzuty! Każdy ma prawo do błędów.
- Tylko że ty popełniasz je za często. Przez ciebie odwołaliśmy koncert.
- Nie trzeba było dawać mi pić.
- Jake trzymaj mu bo mu przyjebie! 
- Spokojnie Biersack, spokojnie - uspokajał mnie gitarzysta. Myślałem, że zaraz nie wytrzymam, Ash jest dorosły i sam za siebie odpowiada, dlatego nie będzie zwalał winy na nas, gdy to on zawinił.
Nagle usłyszałem dźwięk płynący z mojego telefony. Powoli wyjąłem telefon z tylnej kieszeni i spojrzałem na ekran wyświetlacza. Dzwoniła Clary. Szybko odebrałem połączenie.
- Halo?
- Andy? Coś nie tak?
- Wszystko jest nie tak - powiedziałem załamany.
- Co się dzieje? - spytała zmartwiona.
- Największy imbecyl na świecie złamał rękę i musieliśmy przez niego odwołać koncert.
- Mam rozumieć, że chodzi o Ash'a.
- No popatrz, jaka rozumna z ciebie dziewczynka- uśmiechnąłem się mimowolnie do telefonu.
- Uznam to za komplement. Plany wam się nie zmieniają? Nadal jedziecie do rodziców Purdy'ego?
- Tak. Wrócimy za dwa dni.
- Okey.
- Odezwę się potem. Do usłyszenia.
- Do usłyszenia.
Zaraz po zakończeniu rozmowy z młoda Davies, zadzwoniłem do mamy basisty i poinformowałem o obecnej sytuacji. Kobieta odebrała to co najmniej jakby mężczyzna walczył o życie, ale przywykłem. Zawsze przesadnie się o niego martwiła.
- Tak, proszę pani. Jest w porządku - Przyjedziemy rano - Do zobaczenia.
Po jakże wyczerpującej rozmowie z panią Rebecą, spocząłem na fotelu  obok szpitalnego łóżka. Oprócz złamanej ręki Ashley miał jeszcze niewielkie wstrząśnienie mózgu, lecz o tym nie wspomniałem jego mamie. Wiem, że basista nie chciałby jej odwiedzin, ponieważ kobieta wzięłaby go w krzyżowy ogień pytań. Lekarz powiedział mi i Pitts'owi, że będziemy mogli wziąć basiste już jutro, także spokojnie mogłem powiadomić panią Purdy o naszej jutrzejszej wizycie. Reszta BVB natomiast po moich namowach postanowiła udać się do hotelu.
- Skoczę po wodę. Też chcesz? - spytał Jake.
- Jasne.
Gitarzysta wyszedł, a ja spojrzałem na twarzy Ash'a. Nadal byłem na niego zły, jednak mogłem go powstrzymać przed spożyciem takiej ilości trunku, ale tego nie zrobiłem. Zaczęły dręczyć mnie lekkie wyrzuty sumienia. Nagle coś błysło mi przed oczami. Byłem pewien, że był to flesz. Gdy spojrzałem w okno tylko się w tym upewniłem. Za nim stał wścibski paparazzi, który szybko się ulotnił.
- No to mamy przejebane - powiedziałem na głos, chowając twarz w swoich dłoniach



---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No to tak. Jest i 12 rozdział. Przepraszam, ze tak długo nic nie dodawałam, ale byłam na wycieczce. Tak więc, jak podoba się rozdział? Szczerze to nawet jestem z niego zadowolona. Mniej więcej jest taki, jaki chciałam. Co prawda dialogi miały być ciut inne, ale riposty wyleciały mi z głowy. Dalej nie przynudzając żegnam się z wami :* Do następnej notki.

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 11 Z dedykacja dla Kingi

Perspektywa Ashley'a
 Zupełnie nie miałem pojęcia, gdzie teraz może przebywać nasz Andy. Martwiłem się, że nasze dzieciątko gdzieś się zapodziało.
Przecież jak on się gdzieś zgubi to sobie nie wybaczę! Zawsze był naszą kochaną przytulanką. Do kogo będę się przytulał jak on się nie znajdzie? - mówiłem w myślach.
Wraz z chłopakami rozdzieliliśmy się, by zwiększyć efektywność naszych poszukiwań. CC poleciał jeszcze raz sprawdzić pokój mój i Biersacka, Jake śmignął w stronę holu, Jinxx udał się do kasyna a mi przypadło sprawdzenie kibli  w dolnej części hotelu oraz ogrodu botanicznego. Przy okazji sprawdzę także pozostałe miejsca. Udałem się na niższe piętra, w których miejsce miały restauracja, kasyno oraz centrum handlowe. Najpierw poszedłem  do restauracji. Przejechałem wzrokiem po wszystkich gościach siedzących przy stolikach. Niestety żadnym z nich nie był Andyś. Następnie udałem się do centrum handlowego. Kto wie może zachciało mu się iść na zakupy? A co jeśli lunatykuje i postanowił kupić sobie kolejną koszulkę Batmana? W ogóle mają tu koszulki Batmana? - zadawałem sobie wciąż pytania krocząc po alejkach owego centrum. Mijałem dziesiątki sklepów, ale w żadnym z nich nie było mojej przytulanki.  Kolejnym miejscem na mojej liście był ogród botaniczny. Tam też go nie było. Zacząłem się poważnie martwić. Mój pyszczek zniknął. Co  ja teraz zrobię?
Jako ostatnie sprawdziłem toalety na dolnych piętrach. Z pośpiechu zamiast do męskiej wszedłem do damskiej, w której zastałem pieprzącą się parkę. W pośpiechu wyszedłem z pomieszczenia i udałem się do właściwego.
 Kurwa!  krzyknąłem, gdy zorientowałem się, że tu również nie ma wokalisty. Z powrotem wróciłem na moje piętro. Przed wejściem do jednego z pokoi stała reszta zespołu.
  I co znaleźliście Dennis'ka? - wybełkotałem żałośnie.
 A widzisz, żeby stał koło nasz?! - zdenerwował się Jinxx.
 E e spokojnie. Zluzuj bo ci żyłka pęknie - odpowiedziałem złośliwie - To co teraz robimy? - przeciągnąłem się.
 Nic – wzruszył ramionami Ferguson
– Andy jest dorosły. Nie pił, więc nie będzie tragedii. Idź spać  powiedział do mnie Jake.
 Ale ja się boje  wymamrotałem.
 Jaja sobie ze mnie robisz?  spytał Pitts.
 Kurwa no, boję się! Bez mojej przytulanki w postaci Biersacka nie zasnę  odpowiedziałem stanowczo.
 Oh  westchnął przejeżdżając dłonią po twarzy  Dobra, chodź do nas. Będziesz spał na podłodze.
Nic nie odpowiedziałem i wszyscy weszliśmy do pokoju chłopaków.
 Dobra to idę spać  powiedziałem kierując się w stronę sypialni moich kumpli.
 Miałeś spać na podłodze Purdy  mruknął Jinxx.
 Ale będę spał na łóżku któregoś z was!  szybkim krokiem powędrowałem do drugiego pomieszczenia a za mną moi przyjaciele.  W pokoju zastałem trzy łóżka. Które wybrać? 
Ostatecznie skoczyłem na to umiejscowione po środku, które zdawało mi się być najwygodniejsze, ponieważ miało dwie kołdry. W momencie mojego upadku na łóżko, doznałem szoku.
 Kurwa tu coś się rusza!  krzyknąłem wierzgając na wszystkie strony. Próbowałem odkryć kołdrę by zobaczyć co leży w tym łóżku, i wtedy zobaczyłem  Ja pieprze, co to za stwór?!  przeraziłem się. Alkohol dawał o sobie znać i przez to nie mogłem rozpoznać twarzy owego "potwora".
 Ash grubasie! Zejdź ze mnie!  krzyczał znajomy mi głos.
 Przytulanka!  wrzasnąłem i przytuliłem Biersack'a.
 Może ruszycie dupy a nie się tak gapicie?  krzyknął do reszty tu zgromadzonych mój mały Batman  Ten świr mnie zaraz udusi!
 Wypraszam sobie nie jestem świrem  mruknąłem do maskotki.
 Nie, wcale.
 Ash puść go. Musimy z nim parę słów zamienić  odezwał się CC.
 No okey  westchnąłem i zszedłem z kumpla.
 Gdzieś ty do cholery był?  krzyczał nasz tatuś na Biersack'a.
 Tu i tam  powiedział obojętnie przecierając oczy.
 Drugie pytanie. Co robisz w naszym pokoju?  dociekał Jake.
 Ee? W waszym? Przecież to mój pokój i Ash'a  powiedział zdezorientowany a po chwili rozejrzał się w okół  Kurwa, pomyliłem pokoje  jego dłoń spotkała się z czołem.
 Brawo za spostrzegawczość  parsknął śmiechem CC.
 Dobra ja zwijam się do pokoju. Jakby nie było to jutro o 18 gramy koncert. Wypadałoby się do cholery wyspać, bo jest już ...  spojrzał na zegar  1:46 – dokończył swoją wypowiedź.
Chłopak powoli wstał z kanapy i w ślimaczym tępię opuścił pomieszczenie. Zrobiłem to samo. Otworzyłem drzwi od mojego pokoju po czym je zamknąłem i walnąłem się na wygodne łóżko. Nie zwracając uwagi na marudzenie wokalisty udałem się do krainy Morfeusza.
Następnego dnia  Perspektywa Clary  Los Angeles.
Wokół słyszałam śpiew ptaków. Czułam jak pierwsze ciepłe promyki słońca otulały moją twarz. Delikatny ruch wiatru głaskał moje ciało. Jednak czułam ból w okolicach kręgosłupa. Syknęłam i powoli otworzyłam oczy. Leżałam na drewnianej ławce w ogrodzie. Jak to w ogóle możliwe?  pytałam siebie w myślach. Nie rozumiałam, jak mogłam się znaleźć w tamtym miejscu. Przecież teleportacja nie jest możliwa.
– Pobudka!  krzyknął ktoś pochylony nade mną. Nie wiedziałam kto, ponieważ promienie słoneczne padające na moje oczy uniemożliwiały mi normalne widzenie. Przestraszona podniosłam się z ławki tym samym zderzając się głową z tą osobą.
 Ała!  pisną żałośnie. Spojrzałam w stronę postaci stojącej nade mną, łapiącej się za głowę. Był nią Olson.
 Przestraszyłeś mnie  powiedziałam, trzymając rękę na czole, które przed chwilą zderzyło się z Rickym.
 Ty mnie też i jeszcze w gratisie dostałem w głowę  powiedział udając obrażonego.
– Mówisz to tak, jakbyś jedynie ty oberwał – zaśmiałam się.
– Ricky!!! – zawołała Momsen idac w naszą stronę – Powiedziałeś już jej? 
– O czym? – zdziwiłam się.
Taylor podała mi swój  telefon i kazała wejść na Snapchat. Tam znalazłam snap od Olson'a. Nie wierze! Ten kretyn zrobił sobie ze mną zdjęcie, jak spałam! Jak ja tu wyszłam?! Zabije go – pełno różnych myśli chodziło mi po głowie.
– Richardzie Olson'ie szykuj trumnę ! – Horror zrobił przerażoną minę i zaczął uciekać. Ruszyłam za nim wyzywając go przy tym i grożąc. Gdy go już dogoniłam i miałam zamiar poćwiartować odezwał się Sola.
– Dobra koniec tych czułości. Śniadanie czeka – burknął Devin
– Ty zrobiłeś nam śniadanie?  Ty? – spytał zszokowany Olson.
– Nie, ksiądz proboszcz – odparował.
– Zabawne, Sola – zaśmiał się Ricky.
– Czy ktoś tu mówił o śniadaniu? – Do kuchni wszedł zaspany Cerulli, który nie miał na sobie koszulki. Dzięki temu mogłam podziwiać jego cudowne tatuaże. Kocham tą formę ozdabiania ciała.  Sama mam jeden tatuaż. Znajduje się on na miednicy. 
– Devin zrobił nam śniadanie – Horror szturchną Chrisa łokciem i zaśmiał się cicho.
– Coo?!
– Matko! Robicie z tego wielkie halo. Byłem głody, a że mam dobre serce to pomyślałem też o was. Koniec tematu! – wydarł się na kumpli Sola, na no ci od razu zamilkli. Ja natomiast się zaśmiałam. Wszyscy usiedliśmy do stołu i zjedliśmy jajecznicę, którą przygotował nam Sola.
– Było bardzo smaczne. Dziękuję – powiedziałam do naszego dzisiejszego kucharza, gdy tylko zjadłam swój posiłek.
– Nie ma za co – uśmiechnął się do mnie chłopak. 
Wstałam od stołu i poszłam na górę się ubrać, ponieważ miałam na sobie jedynie bieliznę i koszulkę Andy'ego. Założyłam na siebie czerwoną koszulkę Biersacka oraz rurki również należące do niego. 
Jego ubrania tak ładnie pachniały. Używał cudownych perfum, które trafiły w moje gusta. Czemu ja znów o nim myślę? – zastanawiałam się.
Perspektywa Andy'ego – 2 godziny do koncertu.
Leżałem na łóżku, gdy postanowiłem przejrzeć w telefonie portale społecznościowe. Zacząłem od twittera, ale tam nie znalazłem nic ciekawego, więc postanowiłem włączyć Snapchat. Przeglądając zdjęcia nadesłane przez moich znajomych, natknąłem się na fotę od Olsona. Był na nim wraz ze śpiącą Clarissą. Zdjęcie miało dopisek "Księżniczka smacznie śpi". Wkurzyłem się, sam nie wiem dlaczego. Serce przyśpieszyło mi rytmu a ręce składały się w pięści. 
– Biersack, rusz się! Jedziemy przed koncertem do klubu – zawiadomił mnie Purdy.
– Okey – udawałem, ze nic się nie stało i wyszedłem z przyjacielem z pokoju. Na korytarzu czekali już CC, Jake i Jinxx, z którymi udaliśmy się do taksówki mającej zawieść nas pod lokal.
..................................................................................................................................................
Dziś rozdział trochę krótki,za co przepraszam. Za to mogę wam powiedzieć, że w rozdziale 12 będzie się działo o wiele więcej,  dlatego będzie on dłuższy. Pod ostatnim rozdziałem czytałam, że niektórzy chcą Ashrissę adokładniej to Froy i Erenai) Hmm.hmm. No nie wiem. Może zrobię taki wątek, a może nie. Na razie będę trzymać was w niepewności :3 Do następnej notki :*

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 10

Perspektywa Clary
 Sączyłam kolejnego już drinka, którego przygotował mi Ricky i rozmyślałam. Odkąd chłopcy wpadli z wizytą, wciąż nie mogłam pozbyć się myśli, kim dla mnie jest nastolatek ze wspomnienia. Kim jest brunet o tych przerażających, czarnych jak smoła oczach?
 Mówił do małej mnie z taką troską. Jego niski zachrypnięty głos innym mógłby się wydawać dość specyficzny, ale ja go uwielbiałam.
Widziałam w ciemnookim anioła stróża. Tuliłam się do niego, wiedząc, że przy nim jestem bezpieczna. Ja, kiedyś nieufna istota, darzyłam zaufaniem chłopaka, który na pierwszy rzut oka mógłby wydać się chuliganem. Jedno pytanie wciąż nie dawało mi spokoju. Czy tym szesnastolatkiem mógł być mój brat? Na samą myśl o tym, iż mogę mieć rodzeństwo, chciałam się rozpłakać. Jednak nie mogłam zwrócić na siebie uwagi reszty znajomych. Wyszłam na taras pod pretekstem zapalenia papierosa. Usiadłam na zimnym, marmurkowych schodach i zaczęłam ronić łzy.
 A co jeśli to prawda i mam brata? Zobaczę go kiedykolwiek? Gdzie on teraz może być? Jak go znaleźć? – te pytania ciągle zaprzątały mi głowę. 
Czułam się bezsilna. Nie miałam jak znaleźć brata, gdyż nie wiedziałam jak ma na imię, jak na nazwisko. Znałam jedynie jego wygląd sprzed dziewięciu lat. Starałam się przypomnieć sobie coś jeszcze. Jakiś maleńki szczegół, fragment rozmowy, cokolwiek. Niestety, na próżno zdały się moje starania.
 Wstałam i zeszłam ze schodów prowadzących na sporych wielkości ogród. Położyłam się na zadbanej, zielonej trawie i poczęłam patrzeć w niebo, które dziś było wyjątkowo przepiękne. Gwiazdy niesamowicie świeciły swoim blaskiem. 
  Dom Andy'ego był oddalony od centrum o kilka kilometrów i znajdował się w bardzo spokojnej dzielnicy, w której mieściło się jedynie sześć domów jednopiętrowych. Resztę terenu zajmowały liczne pola i lasy mieszane. Nie było tam miejsca na biurowce, liczne latarnie czy różnorodne lokale. Dzięki temu gwiazdy świeciły mocniej, gdyż nic innego oprócz lamp w pobliskich domach nie dawało światła w tym pięknym miejscu. Jedynie te cudowne punkty na granatowym niebie rozświetlały wszystko dookoła. 
 – Bracie, gdziekolwiek jesteś, znajdę cię  powtarzałam pod nosem patrząc w niebo. Chodź bardzo się powstrzymywałam, uroniłam kilka łez. Clary, weź się w garść! Będzie dobrze. Bądź dzielna – mówił mi mój głos wewnętrzny, który jak zwykle miał rację. Nie mogę wiecznie rozpaczać, bo popadnę w depresję. Muszę być silna i myśleć logicznie.
 Podniosłam się z trawy i otarłam słone łzy, po czym wolnym krokiem ruszyłam w stronę salonu, w którym przebywali moi znajomi. Gdy tylko przekroczyłam próg usłyszałam ;
 Wreszcie jesteś! Już chcieliśmy cię szukać  powiedziała lekko zestresowana Hayley.
 Spokojnie, przecież żyję. To ile mnie nie było, że zaczęliście się martwić? – uniosłam lewą brew.
 Jakieś pół godziny  powiedział Devin, spoglądając na wyświetlacz swojego telefonu.
 Naprawdę?  zdziwiłam się. Kurczę, zupełnie straciłam poczucie czasu. 
– Co tak właściwie tyle czasu robiłaś?  dociekała Momsen.   
– Zastanawiałam się nad sensem życia – westchnęłam.
– Chyba jesteś za młoda, by rozmyślać nad sensem życia  zaśmiał się Cerulli  radzę wrócić do tematu za jakieś trzydzieści lat.
– Dzięki. Zapamiętam  odpowiedziałam i ruszyłam w kierunku schodów.
– A ty gdzie się wybierasz?  zapytała podejrzliwie Taylor, przeszywając mnie swoim wzrokiem.
– Źle się czuję. Chyba się położę – Złapałam się za głowę. Blondynka powiedziała tylko coś pod nosem, ale jej nie usłyszałam. Chyba domyśliła się, że kłamałam. Czy wszyscy, których znam są jasnowidzami czy ja tak kiepskim kłamcą?
 Będąc już w sypialni uchyliłam okno i usiadłam na łóżku podpierając się plecami o beżową ścianę. Rozglądałam się po pomieszczeniu szukając jakiegoś punktu zaczepianie dla mych zielono-brązowych oczu. Spojrzałam na dębową komodę, na której stały zdjęcia i jakieś czarne pudełko. Wstałam z miękkiego mebla i udałam się bliżej miejsca, w którym stały fotografie. Przedstawiały one młodego Biersack'a.
– Rany, on zawsze był taki chudy? – skomentowałam zdjęcie, na którym mógł mieć około piętnastu lat. Na fotce był z dwojgiem ludzi – mężczyzną i kobietą, którzy zapewne byli jego rodzicami. Przeglądając kolejne zdjęcia, niechcący strąciłam czarne pudełko, stojące na rogu komody, które runęło na ziemię wraz z fotografiami w nim się znajdującymi. Klęknęłam na jedno kolano i starałam się zebrać je wszystkie. Wtedy natknęłam się na jedną, bardzo ciekawą dla mnie odbitkę. Andy miał na niej długie, kruczo-czarne włosy, zupełnie inne od obecnych, które były krótkie i w brązowym kolorze. Jednak nie to było najciekawsze. Obok niego stała pewna blondynka. Na sobie miała ciemny podkoszulek i jeansową kamizelkę, która odsłaniała jej ramiona i tatuaż, znajdujący się na jednym z nich. Owy tatuaż był napisem, a ściślej mówiąc imieniem - Andy - to właśnie imię widniało na ramieniu blondynki. Na drugiej stronie zdjęcia znajdował się dopisek.
 Dla Najwspanialszego chłopaka na świecie
                                                             Kochająca Juju.
 Patrząc na fotografię zakochanych, poczułam się oszukana. Po co była ta cała akcja w kuchni przed jego wyjazdem? Dlaczego jego dziewczyna nie przyjechała się pożegnać? 
A może się mylę i ta cała Juju to jego eks? Ale w takim razie po co nadal trzymałby zdjęcia z nią?  te pytania nasuwały mi się jedno za drugim . Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. 
– Czyżby Biersack leciał na dwa fronty? Niedoczekanie jego  prychnęłam, odstawiając czarne pudełko wraz z resztą zdjęć na komodę. Wtem usłyszałam, jak drzwi od pokoju się otwierają a zaraz potem ktoś zapalił światło. Był to Olson.
  Wiedziałem, że nie śpisz - odpowiedział Ricky zakładając ręce na piersi.
  Tak? Widzę, że znalazł się kolejny jasnowidz. Czy tylko ja tu nie mam takiego daru?   zaśmiałam się cicho.
  Jak widać, to chyba tak   zaśmiał się chłopak.
  Co cię tu sprowadza?   uniosłam jedną brew.
  Taylor mnie przysłała. Miałem sprawdzić czy faktycznie źle się czujesz   uśmiechnął się.
  Czyli jednak kiepski ze mnie kłamca   westchnęłam i położyłam ręce na biodrach.
  Na to wychodzi.
  Dzięki. Myślałam, że mnie pocieszysz   westchnęłam teatralnie, na co Horror się zaśmiał, podszedł do mnie i przytulił. Nie należał on do ludzi wysokich. Mógł mieć około sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Mimo to, był wyższy ode mnie, mierzącej zaledwie metr sześćdziesiąt. Nawet fajnie się z nim przytulało. Być może to z powodu niewielkiej różnicy we wzroście.
Przy Biersack'u, który miał prawie dwa metry, czułam się taka malutka i bezbronna. Clary! Po co ty o nim myślisz? Zejdź na Ziemię !   krzyczała moja podświadomość.
– To jak , zejdziesz na dół? – spytał ciemnowłosy.
– Chyba nie. Wolę się położyć.
– W porządku. Jakby co jesteśmy w ogrodzie – puścił mi oczko i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ja natomiast zgasiłam światło, rozebrałam się i położyłam w wygodnym łóżku.   Jednak nie mogłam usnąć. Moje myśli mi na to nie pozwalały. Mówi się, że noc to najlepszy czas do rozmyślań. W pełni się z tym zgadzałam. Zaczęłam myśleć nad wszystkimi dotychczasowymi wydarzeniami ; poznaniem Andy'ego wtedy w parku, utraceniem pamięci, niedoszłym gwałcie oraz feralnym szóstym lipcu, o którym niestety sobie przypomniałam. A no i jeszcze nie można pominąć przejawów pamięci. Mojego brata jak i chłopaka, z którym wznosiłam toast. Na dodatek jeszcze Judi, dziewczyna z mojej dawnej szkoły, która skutecznie uprzykrzała mi życie. Twierdziła, że jestem zerem, że nic w życiu nie osiągnę. Wyzywała mnie od najgorszych, dyskryminowała tylko dlatego, że byłam biedniejsza i ubierałam się inaczej niż reszta. Chodziłam do szkoły nietolerancyjnych, rozwydrzonych bachorów. Ja trafiłam tam, ponieważ miałam za daleko do jakiejkolwiek innej szkoły. Codziennie wstawałam i szłam do tego cholernego budynku, jak za karę, bo faktycznie tak było. Szykany i ciągłe dokuczanie nie należało do przyjemnych. Jedyną podporą był ON. Wysoki, ciemnowłosy chłopak, z dwoma kolczykami w wardze. Zawsze chodził w soczewkach, przez co nigdy nie widziałam jego naturalnego koloru oczu. Przyjaźniliśmy się. Wiedziałam o nim prawie wszystko. On z resztą o mnie też. Pomagał mi a ja jemu. Mieliśmy bardzo podobne problemy. Był taki jak ja. Ubierał się podobnie do mnie. Słuchaliśmy tych samym zespołów. Traktowaliśmy się jak rodzeństwo. Byliśmy bratnimi duszami. Do czasu gdy kontakt się urwał. Przez co? Nie miałam pojęcia. Nie byłam wstanie na tamtą chwile przypomnieć sobie niczego więcej. Jednocześnie byłam pod wrażeniem tego jak przez jedną, wredną osobę w postaci Judi mogłam przypomnieć sobie aż tyle. Chociaż chwila....mówiła coś o moim zniknięciu. Może to było powodem zerwania kontaktu? Moja intuicja podpowiadała mi, że mam racje, jednak potrzebowałam dowodów. Zanurzona w otchłani moich myśli nieoczekiwanie przymknęłam powieki i zasnęłam.
 Perspektywa Jake'a
  Podczas gdy Biersack spał, Ash przypałętał się do mojego pokoju, który dzieliłem wraz z Jinxx'em i Christianem.  Oczywiście nie mogliśmy obyć się bez alkoholu, dlatego CC ruszył swoje cztery litery i wyjął z hotelowego barku whisky. Po drodze zgarnął również szklanki i postawił je na stoliku, o mało się nie wywracając przez bandanę, która osunęła mu się na oczy. Szatyn szybko ponownie zawiązał ją na czole i usiadł obok Purdy'ego. Gdy ci bez reszty oddali się alkoholowi ja podziwiałem wnętrze. Byłem już tu z chłopakami nie jednokrotnie, jednak za każdym razem było inaczej. Może to dlatego, że każdy z pokoi jest inny. Nie ma w tym budynku dwóch takich samych. Za to wszystkie są nadzwyczaj przytulne i eleganckie. Ten, który dzieliłem z CC'm i Jeremym ściany miał koloru brązowego, zbliżonego do barwy kawy z mlekiem.  Podłoga zarówno w salonie jak i sypialni była wykonana z brzozowych desek. W pierwszym wymienionym przeze mnie pomieszczeniu własnie siedzieliśmy. Jego centralnym punktem była sporej wielkości czarna, skórzana sofa umiejscowiona przy ścianie, dwa fotele tego samego koloru, stojące równolegle do niej oraz duży brzozowy stolik, na którym teraz stały rozmaite trunki. Na przeciwko sofy miejsce na ścianie miał duży, płaski telewizor a pod nim stała dębowa komoda z pozłacanymi uchwytami, a tuż przy niej barek z alkoholem. Obrazy i rozmaite dekoracje w postaci wazonów i figurek pięknie dopełniały wygląd całego wnętrza.
 – A ty co tak podziwiasz to wnętrze?   szturchnął mnie Ferguson z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
   Podziwiam, bo ładnie tutaj. Zresztą jak zawsze   powiedziałem biorąc do ręki szklankę z moim alkoholem.
 – Zaraz wracam. Przyprowadzę młodego  – odezwał się po chwili Purdy. Odpowiedzieliśmy mu skinieniem głowy po czym ten ulotnił się. Niecałe trzy minuty później przyleciał z powrotem z mina jakby ducha zobaczył.
 –  Chłopaki ! – krzyknął zdenerwowany.
 –  Co jest? – spytał zdziwiony Jinxx.
 –  Młodego nie ma!
 –  Że co, do cholery?  – odezwałem się.
 – No nie ma go. Ludzie zniknęło nam nasze dziecko!  – sądząc po jego słowach miał już nieźle wypite. Jednak prawdą jest, że to dziwne, iż młodego nie ma w pokoju. Uznałem, że lepiej będzie go znaleźć, by jeszcze czegoś nie wywinął. Cała nasza czwórka wyszła z pokoju i zaczęliśmy poszukiwania Biersack'a.